Z góry zaznaczam, że będzie to post prywatny i dość melancholijny. Często w okresie świątecznym, czy to Wielkanoc czy Boże Narodzenie nachodzi mnie na przemyślenia. Ten rok ma przynieść wiele zmian więc i jest nad czym myślieć! W każdym razie jeżeli nie interesują Cię moje przemyślenia to tego posta możesz pominąć, zaś jutro na pewno znajdziesz tu coś kosmetycznego.
          Jestem na ostatnim roku magisterki, dokładnie na ostatnim semestrze, dokładnie zostały mi niecałe 3 miesiące studiów… 5 lat minęło jak… mrugnięcie! No dosłownie chwila moment. Zostało mi kilka drobnych zaliczeń, które w większości są banalnie proste i tylko skończyć magisterkę, obronić się i…? No właśnie. I co? Co dalej? Że już nie będę studentką?! Że niby muszę już iść do normalnej pracy?! Że niby 5 dni w tygodniu po 8h za 1000zł brutto?! Nie no, że NAPRAWDĘ?!
          Już od pewnego czasu o tym myślę i powoli to do mnie dociera, ale jakoś nie mogę tego pojąć i szczerze? Nie chcę. Nie chcę dorastać. Nie chcę „być odpowiedzialna”. Żyję już poza domem rodzinnym prawie dwa lata, więc poniekąd znam już ten świat, ale nie wyobrażam sobie jeszcze życia bez pomocy rodziców. Nie wyobrażam sobie zostać z tym wszystkim totalnie sama i no… żyć? Myśleć o ślubie, dzieciach?! Nie no naprawdę? Kompletnie nie jestem na to gotowa i tak mnie to przeraża, że odechciewa mi się o tym myśleć. Nie jestem gotowa być dorosła, nie chcę dorastać! Czemu nie mogę być wiecznym dzieckiem?! Co z tego, że mam zaraz 25 lat?! Kompletnie nie ma to dla mnie znaczenia, mogę mieć 75 a i tak będę uwielbiać kreskówki i chodzenie do kina na filmy animowane z dużym popcornem! 
          Niby nic się nie zmieni, w końcu dalej będę sobie pracować, dalej będę realizować swoją pasję, tylko po prostu nie będę studentką. W końcu od tego się zaczęło, studiami przedłużyłam sobie młodość, dzięki studiom… właściwie nie odnalazłam tam swojej pasji, no ale może kiedyś mi się przydadzą? Poza tym, przecież nie będę do końca życia na umowie zlecenie, nie będę do końca życia czekać na okazję. Sama muszę ją sobie stworzyć. Mam niesamowicie dużo planów, strasznie dużo pomysłów i trochę mniej zapału zważywszy na to w jakim żyję kraju. Nie kocham Polski i kompletnie nie mam problemu z powiedzeniem tego głośno. Uważam, że kraj nie daje mi żadnych możliwości, a jeżeli daje to w trakcie załatwiania stu milionów zaświadczeń, dowodów, pism odechciewa się wszystkiego i trzeba najlepiej mieć 50 lat doświadczenia, 25 lat i małe wymagania finansowe. Boję się przyszłości w tym kraju stąd moja panika. Dostanę dotację, dostanę kredyt. Okej wszystko fajnie, ale co jeżeli mój plan nie wypali? Co jeżeli mi nie wyjdzie? No przecież nie może mi nie wyjść. NIE MOŻE. Zawsze jednak pozostaje pytanie, ale jeżeli…?
          Nie wyobrażam sobie takiego życia, nie chcę wyobrażać sobie takiego życia, gdzie nie spełniają się moje plany! Chcę się realizować i bardzo chciałabym zarabiać na mojej pasji. Wiadomo, że nie wszystko mamy co chcemy, a długo mówiłam cytat z Herkulesa „Marzenia są dla frajerów”, ale jednak mam nadzieję, że mi się uda. Mam nadzieję, że może i jestem frajerem z marzeniami, ale mnie się uda! Mimo, że boję się jak… sam skurwysyn, to mi się uda wbrew wszystkiemu, wbrew temu śmierdzącemu krajowi, wbrew przeszkodom, wbrew wszystkim i udowodnię każdej osobie, że można się zrealizować, że można coś osiągnąć i być szczęśliwym robiąc to co się kocha.
Ale co jeżeli nie?!
           Okej, spokój. Usiądę sobie, wezmę dziesięć głębokich wdechów i wypiję Desperadosa. Może mi przejdzie?