Jakiś czas temu na wielu blogach czytałam zachwyty nad peelingami tutti frutti od Faromy. Jednak z racji tego, że zawsze mam w zapasie jakiś peeling nie skusiłam się na żadne opakowanie, jednakże sytuacja się zmieniła kiedy zapach peelingów mi się skończył. Właściwie bardzo spontanicznie kupiłam peeling Faromy o cudownie zapowiadającym się zapachu arbuza i melona, no cud miód i orzeszki. Niestety opakowanie było zamknięte więc nie miałam jak powąchać… A szkoda… Z kolei dezodorant Dove z jednego z Shiny okazał się jednym z najgorszych dezodorantów jakie miałam. Dlaczego oba produkty się nie sprawdziły i ja osobiście oceniam je jako buble? O tym w dzisiejszym poście!

          Uwielbiam peelingi, jest to nieodłączny element mojej pielęgnacji, zarówno jeżeli chodzi o ciało jak i o twarzy, czy nawet skórę głowy. Uwielbiam też zapachy arbuzowo melonowe, które wbrew pozorom są trudnymi zapachami, ponieważ często można zrobić z nich chemiczny smród. Właśnie taki smród wydobywa się z tego kuszącego peelingu Faromy. Okropność! Śmierdzi to jak zepsute owoce, posypane chemią, która miesza się z tym zapachem zgnilizny. No nie mogłam tego znieść. Ponadto sam peeling nie należy do mocnych zdzieraków, taki przeciętniak, jakich wiele. Nie dość, że śmierdzi to jeszcze ledwo co peelingował (ja preferuję mocne zdzieraki, co pewnie wiecie). Odradzam, nie polecam. Ja na pewno do niego nie wrócę. Są to jednak moje subiektywne odczucia, więc nie wykluczam, że komuś ten produkt przypasuje.

          Dezodorant Dove ma nam dać 48 godzinną ochronę nie brudząc ubrań, w żadnym kolorze. Przyszedł do mnie w jednym z Shiny Boxów i jako, że nigdy nie używałam dezodorantów tej firmy byłam zaciekawiona i jakże było moje rozczarowanie kiedy okazało się, że jest to produkt, który nie robi absolutnie nic… Pachnie całkiem przyjemnie, ale kilka sekund po aplikacji zapach i cała ochrona wyparowuje, jego jestestwo ulatnia się w przestrzeń i zanika w mgnieniu oka… Porażka, totalna porażka. Nie ma tutaj mowy o 48 godzinnej ochronie, nie ma mowy nawet o dwóch godzinach. Ten produkt po prostu tylko wygląda jak dezodorant, bo mam wrażenie że jest to po prostu coś, co pachnie przez kilkadziesiąt sekund i… to wszystko. Używałam go w mniejsze i większe upały, niestety za każdym razem zachowywał się tak samo. Czyli po prostu znikał…
          Oba produkty są dla mnie strasznie marne i cieszę się, że tylko za jeden z nich zapłaciłam, bo plułabym sobie w brodę, że zapłaciłam za dezodorant, który totalnie się u mnie nie sprawdził… Znacie w ogóle te kosmetyki? Bo moim zdaniem nie warto ich poznać.
PS. W ramach poprawienia humoru, chciałabym abyście rzucili okiem na [ gazetkę Hebe klik ], na której okładce jest moja przepiękna znajoma z podstawówki, która jest aktualnie modelką XL (choć ja tam do XL bym jej nie zaliczyła…) i która jest jedną ze zwyciężczyń konkursu „Bądź piękna z Hebe” 🙂