Ponieważ denko z października niedawno się pojawiło, to przyszła pora na nowości z tego samego miesiąca i właśnie na nie chcę Was dzisiaj zaprosić. Przeniesiemy się dzisiaj w świat kobiety, która uzależniona jest od kosmetyków wszelkiej maści. Szampon? Balsamy do ciała? Pędzle? Kolorówka? Oczywiście! No bo czemu nie! Jeżeli jesteście ciekawi co trafiło do mojej kosmetyczki, a właściwie do szafki z kosmetykami, to serdecznie zapraszam Was tego wieczoru na post z nowościami!

          Zacznę dzisiaj od pielęgnacyjnej części nowości, ponieważ jest tutaj ich znacznie mniej. Poza tym pielęgnacje mam generalnie kompletną, jedyna jakie mam braki to muszę znaleźć dobry krem na dzień i na noc oraz w końcu coś porządnego pod oczy. Może jest coś co polecacie? Chętnie skorzystam! Przejdźmy jednak do nowości, będąc w Warszawie mogłam przecież nie zajść do Bath&Body Works i przywiozłam sobie stamtąd:
Sweet Pea, żel pod prysznic – o cudownym zapachu słodkiego groszku, na którego punkcie od kilku miesięcy mam obsesję. Jeszcze nie używałam ponieważ ciągle wykańczam masło pod prysznic z Bomb Cosmetics [klik]. Ale wiem, że zapach fajnie się trzyma na skórze, bo używałam żelu, który kupiłam dla mamy, więc na pewno będę zadowolona!
Beautiful Day, balsam do ciała – o delikatnym, bardzo przyjemnym zapachu świeżych owoców połączonych z kwiatami. Również nie używałam jeszcze ponieważ mam do wykończenia masło z Bielendy. Jestem bardzo ciekawa jak będzie się sprawdzał na mojej, raczej mało wymagającej, skórze.
Evree, Essential Oils – dostałam przypuszczam do testowania, ale nie zostałam poinformowana w tej kwestii. Dostałam maila z zapytaniem, czy chcę otrzymać drugi olejek, ale nie miałam czasu odpisać, później wyleciało mi z głowy, a w między czasie przyleciał do mnie olejek. Jeszcze nie wykończyłam poprzedniego, więc raczej nie prędko po niego sięgnę.
Purederm, plastry na nos z węglem drzewnym – oczywiście zakupione w Biedronce. Śmierdzą okropnie, ale mam nadzieję, że na dłuższą metę będą działać tak jak powinny. Staram się je używać w miarę regularnie, więc niedługo może pojawi się recenzja! Jesteście chętni?
Joanna, Ultra color system – szampon do włosów blond, który ma zlikwidować żółte tony. Ja go kupiłam w celu schłodzenia mojego aktualnego odcienia włosów. Używam go co 2-3 mycie coby nie przesuszyć bo wydaje mi się, że ma dość mocny skład. Póki co wydaje mi się, że daje efekt lekkiego schłodzenia, ale to jeszcze nie to. Zobaczymy jak sprawdzi się na dłuższą metę.
Dermena, szampon hamujący wypadanie i stymulujący porost włosów – kupiłam go z myślą o sobie, ale strrrrrasznie słabo się pieni i okropnie się nim myje włosy, więc w sumie przeszedł do B., który stosuje go co kilka być bo podobnie jak Joanna też ma raczej silny skład. Zdarza mi się umyć nim włosy, ale zawsze wtedy zdaję sobie sprawę z tego jak mnie irytuje. Raczej się do niego nie przekonam…

          Teraz myślę, że bez problemu mogę przejść do kolorówki. Jest tego znacznie więcej, dlatego ta część na pewno będzie znacznie dłuższa. Jak nie chce Wam się czytać to zapraszam na krótki przegląd zdjęciowy tej części. Zacznę może od pędzli, ponieważ wśród tych maluszków, właściwie każdy jest bardzo wyjątkowy:
Hakuro H50 – pędzel, który dostałam od ekipy powerlook.pl, i który aktualnie jest moim ulubieńcem jeżeli chodzi o nakładanie podkładu (ale cała recenzja pędzla na pewno niebawem się pojawi, oraz kilka słów o nim w ulubieńcach). Jest rewelacyjnie zbity, nie zbiera za dużo podkładu, świetnie go blenduje i jest bardzo wygodny. Więcej niebawem!
Hakuro H60 – który również trafił do mnie w ramach współpracy z powerlook.pl, o którym już pisałam [ tutaj ] i wciąż jestem z niego tak samo zadowolona. Fajnie nakłada korektor jak i cienie w kremie, jest wygodny, a jego kształt pozwala na dokładne nałożenie produktu.
Sigma F86 – to pędzel, na który czaiłam się kilka miesięcy. Jednak 80zł to dość spora kwota jak za pędzel syntetyczny, ale byłam w nim zakochana od kiedy go ujrzałam. Poza ty dorwałam go 20zł taniej na allegro, od babeczki, która szybko potrzebowała go sprzedać. Jestem totalnie zachwycona i nie dziwię się, że wiele youtuberek tak go wychwala.
Zoeva 322 Brow line – pędzel do brwi, który jest szeroki i o krótkim włosiu, co może być dość dziwne dla tego typu pędzli, ale sprawdza się świetnie. Zarówno do aqua brow jak i przy aplikacji cieni do brwi. Na pewno pojawi się jego recenzja w serii Pędzlove, bo szkoda byłoby go Wam nie przedstawić nieco bliżej.
Zoeva 317 Wing liner – również pędzel, który używam do brwi (tak, w październiku miałam parcie na brwi). Który polecała nam Maxi na kursie i który świetnie sprawdza się do aqua brow, ale i można zrobić nim całkiem niezłą kreskę, chociaż ja w tej kwestii mam już innego ulubieńca. Bardzo cienki i ostrzej skrojony niż większość pędzelków tego typu.
Beauty Blender micro mini – czyli nowość w akcesoriach BB. Nie mogłam przejść obojętnie obok tej cudownej, limonkowej gąbeczki będącej miniaturą oryginały, który również posiadam. Trochę ze mnie gadżeciara jeżeli o to chodzi, ale nawet nie macie zielonego pojęcia, jak on cudownie nakłada korektor pod oczami. Takiego zblendowania, które daje tak naturalny efekt jeszcze nie widziałam…

          Wyjazd do Warszawy również zaowocował zakupami w salonie NYXa, gdzie zawędrowałam dzięki uprzejmości moich gospodarzy. Tam zaopatrzyłam się w trzy produkty, z czego jeden przez moje gapiostwo nie znalazł się na zdjęciu.
NYX, róż Taupe – najchłodniejszy odcień brązu jaki udało mi się znaleźć i jaki mam w kolekcji, chociaż ostatnio zastanawiam się czy 505 nie jest chłodniejszy, no nie ważne. Bardzo fajny, chociaż trochę trzeba się namachać żeby go nałożyć, bo ma średnio mocną pigmentacje. Przez to trudno zrobić sobie nim krzywdę, ale z drugiej strony jest więcej roboty. Jeszcze nie mam zdania…
NYX butter glos Creme Brule – nudowy masełkowaty błyszczyk, który przepięknie błyszczy. Jego odcień takiego… chłodnego nude, ale z domieszką bladej brzoskwini świetnie sprawdza się na moich ustach. Solo, jak i tylko na kredce, albo na pomadce. Prawie się nie klei, całkiem nieźle jak na błyszczyk się trzyma i pięknie wygląda na ustach! Bardzo często go używam!
NYX, Matte Lipstick Alabama – to pomadka, której brakuje na zdjęciu. Cudowne, jesienne, czerwone wino, z delikatną domieszką pomarańczy. Piękne wykończenie, ale nie takie w stu procentach matowe, raczej jest to coś w stylu satynowego matu, który moim zdaniem wygląda przepięknie. Jeszcze jej dobrze nie przetestowałam, więc nie będę zapeszać, ale póki co jestem na tak.

Make up Revolution Blush palette, Hot Spice – ooooj długo nad nią dumałam, ale nie żałuję zakupu. Mam teraz w jednym miejscu, sześć cudownych odcieni różu w tym, i dwa rozświetlacze. Przepiękne, mocno napigmentowane kolory. Za taką cenę, aż żal byłoby nie kupić, jakość jest rewelacyjna!
Cargo Cosmetics – paleta kolorowych cieni w kremie, które świetnie sprawują się jako baza podbijająca kolor cienia. Jeszcze jej mało używałam, ale z tych paru prób mogę stwierdzić, że jest całkiem nieźle!

Maybelline Gel liner Lasting drama – niestety przez moją nieuwagę trafił do mnie zły eyeliner, chciałam tą nowość od Maybelline, która jest zamiennikiem najnowszego eyelinera z Benefitu, a trafił do mnie ten oto żelowy eyeliner. Jest całkowicie nowy, więc albo go sprzedam, albo dorzucę do rozdania, albo oddam. Mam aktualnie za dużo eyelinerów w użytku żeby i ten otwierać. Może ktoś chętny?
MAC pro longwear concealer NC15 – czyli chyba najsłynniejszy korektor na amerykańskim YT. Jestem z niego BARDZO zadowolona. Trzyma się ponad 14h, nie przesusza skóry pod oczami, nie podkreśla zmarszczek, piękne w sposób naturalny rozświetla spojrzenie. Niestety ta cała jego pompeczka to jakiś żart, ciężko się nią obsłużyć. Mam już na nią swój sposób, ale naprawdę mogłaby być lepsza… Na pewno pojawi się osobna recenzja.
Stage Line cień roll on – odcień 17 czyli takie stare złoto. Jest to cień tak pierwotnie, ale można go używać jako rozświetlacz, albo na usta, wszędzie. Jest przepiękny. To już drugi mój tego typu produkt, jak jeszcze ze dwa się u mnie znajdą to na pewno przygotuję dla Was zbiorową recenzję, ponieważ te cienie są przepiękne!
Pierre Rene Skin balance – posiadam odcień light beige, który jest dla mnie za ciemny… Nie ma problemu żeby go rozjaśnić, ale czy sam czy z innym podkładem robi straszliwą, okropną maskę. Bardzo mi się to nie podoba, jest ciężki i niestety to jeden z tych podkładów, które czuć. Lekko bo lekko, ale jednak.. To w ogóle mój drugi produkt z Pierre Rene i drugi, który średnio się u mnie sprawdza, ale do trzech razy sztuka w końcu!
Peggy Sage – czyli fixer pod podkład w sprayu! Bardzo fajna alternatywa dla wszystkich baz, szybsza i przyjemniejsza aplikacja bez konieczności użycia palców. Dostałam ją od ekipy powerlook.pl i jego recenzja jest już prawie napisana.
Marion płyn dwufazowy do demakijażu – już kiedyś go miałam i oddałam, bo bardzo mi nie pasował. Nie wiem co mnie podkusiło, żeby kupić go jeszcze raz… Zużyję z bólem serca, ale nie pasuje mi ta tłusta warstwa, którą zostawia i zawsze potem muszę jeszcze dodatkowo przemyć się płynem micelarnym.
Soczewki Big Eyes cool blue – cudowne soczewki, które powiększały źrenice. Jestem w nich totalnie zakochana. To znaczy byłam, dopóki po trzecim użytkowaniu pękła mi soczewka przy ściąganiu… Planuję zakup kolejnej pary, ponieważ bardzo, bardzo, bardzo podoba mi się efekt. Pokazywałam Wam go na Instagramie, o [ tutaj ]. Cudowne prawda?! Teraz jednak skuszę się na zielone.
          Nie sądziłam, że wyjdzie z tego taki post tasiemiec! Jeżeli ktoś dotrwał do końca, to jestem wielka podziwu. Nie wiem czemu wyszło mi tak strasznie dużo tego… Zazwyczaj te notki z nowościam były takie krótkie. Może to dlatego, że wszystkie kosmetyki już używałam, więc chciałam Wam też nieco o nich powiedzieć. A Wam jak podobają się nowości w moich kosmetycznych zbiorach? Wpadło Wam coś w oko? Mam coś zrecenzować w pierwszej kolejności?
Jest ktoś kto wytrwał do końca? 🙂