Nie jestem jakąś ogromną fanką rozświetlaczy, nie potrzebuję takiego efektu na twarzy, ani na co dzień, ani wieczorami. Jednakże jak typowa kobieta, czasem zmieniam zdanie i rozświetlenie jest czymś czego pragnę najbardziej. Wtedy sięgam po rozświetlacz idealny który sprawia, że moja skóra nabiera pięknego naturalnego glow, a cały makijaż staje się flowless (If you know what I mean)! Takim rozświetlaczem jest osławiona wszem i wobec Mary-Lou Minizer z firmy theBalm i właśnie dzisiaj chcę powiedzieć o niej parę słów z mojej strony. Jeżeli więc jesteście ciekawi, serdecznie zapraszam na dzisiejszy post!

mary-lou-manizer
          Mary Lou zachowana jest w podobnej stylistyce wizualnej, jak inne produkty firmy theBalm, ale nie mamy tutaj do czynienia z kartonowym opakowaniem. Mary Lou zamknięta jest w plastikowym pudełeczku z lusterkiem, co niestety dla mnie nie jest najlepezym pomysłem, ale o tym za chwilę. Oczywiście dostajemy ją w kartonowym, opakowaniu jak inne produkty.
          Za 8,5g produktu musimy zaplacić ok 65zł, co może wydawać się sporo. Jednakże produkt jest tak wydajny, że bez obaw możemy używać go często. No chyba, że nam spadnie… i się poobija. Tutaj właśnie pojawia się problem z opakowaniem. Poniżej na zdjęciu możecie zobaczyć, jakie kuku ma moja Mary Lou po upadku. Po zdjęciach jest jeszcze gorzej, bo ta górna część jeszcze mocniej się nadłamała. Czemu obwiniam opakowanie? Ponieważ w tym samym momencie co rozświetlacz, upadła mi Bahama mama i Down boy, które są w kartonikach i co? Zero uszkodzeń!! Dlatego jestem coraz większą fanką tego typu opakowań, zaś plastikowych coraz mniejszą…
          Ponarzekałam, więc czas na coś pozytywnego. Rozsławiony rozświetlacz nie posiada widocznych drobinek, jego mocno zbita konsystencja, w kontakcie ze skórą tworzy niepowtarzalny, mega naturalny glow. Zarówno na twarzy jak i innych częściach ciała. Pięknie rozświetla i dzięki temu, że nie posiada brokatu, ani niczego w tym stylu, nie sprawia wrażenia sztuczności. Jest rewelacyjny, między innymi dlatego, że odcień jest bardzo uniwersalny. Pasuje do wielu odcieni i podtonów skóry, intensywność rozświetlenia można kontrolować dodając produktu, ale nigdy nie będzie to chamskie, brzydkie świecenie.
         Nie jest za złota, za ciepła, ani za chłodna. Ma szampańskie wykończenie, które świetnie stapia się ze skórą w każdym odcieniu. Na ostatnim zdjęciu dałam jej naprawdę sporo, aby oddać jej kolor, ale jest tam delikatnie bardziej złota niż w rzeczywistości.

mary-lou-manizer

mary-lou-manizer
          Mary Lou theBalm trafiła do mnie dość późno, ponieważ rozświetlacze nie budziły moich zainteresowań. Jednak od kiedy ją mam coraz częściej po nią sięgam, bo naprawdę trudno jest się nie zakochać w efekcie, który daje. Nie powiedziałabym, że to mój must have, konieczna codzienność, ale raczej miły dodatek, nie tylko dla mnie, ale i dla osób, które maluje. Ten rozświetlacz cudownie sprawdzi się w makijażu ślubnym, wieczorowym, czy imprezowym i nie tylko na twarz, ale rówieżna powiek.
          Znacie? Lubicie Mary Lou?  Bo ja z każdym użyciem coraz bardziej!