Nie, nie dlatego, że nie czytałam książki i uważam, że to tani pornol. Nie, również nie dlatego, że wstydzę się oglądać takich rzeczy na ekranie kinowym. Również nie dlatego, żeby się zbuntować i pokazać jaka to ja jestem antyGrey, bo nie jestem. Nie dlatego, że coś mi w tym filmie/książce nie odpowiada. Powód jest niezwykle banalny, chociaż dla niektórych może wydać się głupi. Na wstępie jednak zaznaczę, że ja jestem jedną z tych kobiet, które czytały całą serię i polubiły tę książkę. Jednakże do kina nie pójdę i już! Jeżeli chcecie wiedzieć dlaczego, zapraszam Was na dzisiejszy post!

[źródło]
          Zanim odpowiem na tytułowe pytanie, muszę Wam coś powiedzieć. Muszę wyjaśnić, dlaczego jestem jedną z tych kobiet, które polubiły tę książkę. Ponieważ jest lekka, łatwo się czyta, szybko wciąga i zawiera w sobie historię trudnego dzieciństwa, która zaowocowała w pewien sposób w przyszłości. Ponieważ jest to książka o dzikiej miłości, pożądaniu i emocjach towarzyszących odkrywaniu własnej seksualności. Co z tego, że opisy seksu nie są górnolotne, że nie jest to literatura pierwszej klasy, skoro trafia do czytelnika? To znaczy, do mnie. Jeżeli książkę dobrze mi się czyta, łatwo wciąga mnie w życie bohaterów i chcę wiedzieć co dalej, to oznacza, że książka mi się podoba. Właśnie tak było w tym wypadku.
          Przy okazji, okazało się, że jest to opowieść o zabarwieniu mocno erotycznym i właśnie DLATEGO taka burza jest wywołana wobec całego tego filmu, czy książki. Wiem, że jest sporo zwolenników (a w sumie zwolenniczek) całej trylogii, takich jak ja, ale książka zebrała sporo przeciwników. Bo tandetna, bo za prosty język, bo to mało ambitne. Okej, no i co? Tutaj chodzi o ich historię, ich relacje, przekraczanie granic seksualnych, a nie o rodzaj zdań jakimi jest ta książka pisana, czy słów jakich autorka używa do opisywania stosunków. Mnie również o to chodzi. Ja nawet nie pamiętam tekstu tej książki, języka, stylistyki, czy przecinków. Pamiętam ich historię, relacje, odkrywanie siebie nawzajem, tajemniczość, napięcie i ekscytację podczas czytania.
         Powiem tak: uważam, że to nie jest najlepsza książka jaką w życiu czytałam, jest sporo lepszych powieści w tym klimacie, ale uważam też, że jest sporo znacznie, znacznie gorszej literatury. Mnie mocno wciągnął świat Greya, jego osoba, jego historia… jego wygląd. Połączenie delikatnej Anastasii z ostrym, seksownym Christianem wzbudzało emocję. Okej, ja rozumiem, że to się może nie podobać i nie mam nic przeciwko temu, że ktoś to krytykuje. Ale chciałam tutaj podkreślić, że dla mnie książka była w porządku, historia była intrygująca, opisy seksu, zbliżeń również były do przeżycia.
          Nawiążę teraz do tego związku między Christianem, a Anastasią do którego sprowadza się cała książka. Nie będę Wam zdradzać szczegółów, ale to wiąże się z tym, dlaczego nie pójdę do kina na 50 twarzy Greya. Christian był w tej książce tak opisany, tak wykreowany, że jego osoba wyrosła na miarę najseksowniejszego, najbardziej pożądanego mężczyzny na świecie. Każda z nas (czytelniczek, które polubiły tą książkę) chciałaby mieć takiego mężczyznę: skrzywdzonego, poszkodowanego przez życie, którego mogłyby świadomie lub nie, uratować od zatracenia samego siebie. Jeszcze w dodatku tak przystojnego, seksownego i pociągającego jak Johnny Deep za młodu! Ponadto relacja między głównymi bohaterami jeszcze bardziej podkreślała tą jego… zadziorność, pociągający charakter, czy wizualność Christiana. Anastasia zresztą była taką klasyczną cnotką niewydymką, którą z kolei Grey sprowadził na prostą (w kwestii seksualnej). 
          Cała postać głównego bohatera była tak podsycana, podkręcana i kreowana, że wyrósł w moich oczach na mężczyznę idealnego, w kwestii wyglądu. Nie chodzi tutaj nawet o to, że ja Wam powiem jak ten mój ideał wygląda, bo nie wiem. Ale na pewno nie tak jak główny bohater filmu. To właśnie DLATEGO nie pójdę do kina na 50 twarzy Greya. Aktor wybrany do roli Christiana absolutnie, kompletnie nie wpisuje się w mój kanon estetyczny i nie pasuje do mojej wizji niepowtarzalnego, wyjątkowo pociągającego Christiana Greya.

          Nie wykluczam, że film KIEDYŚ obejrzę, bo pewnie tak będzie. Trzeba było wybrać do tego Iana Somerhaldera, albo innego młodszego Johnnego Deppa, a tak po prawdzie idealny byłby Matt Bomer, który z tego co wiem w pewnym momencie był sugerowany do roli Christiana. Ja powiedziałam od razu, jeżeli nie wybiorą kogoś naprawdę, naprawdę, NAPRAWDĘ ekstra to nie idę do kina. I nie idę, bo Jamie Dornan na pewno nie jest ekstra. Aktor w żadnym stopniu, (dla mnie) nie jest nawet w najmniejszym stopniu podobny do Christiana Greya. Właśnie dlatego odpuściłam pójście do kina.
Mówiłam, że powód jest banalny wręcz głupi? Ostrzegałam!