Nie mogę uwierzyć, że ten post się jeszcze nie pojawił! Wisiał sobie spokojnie w panelu i czekał na publikacje. Piękny, gotowy, pachnący, prosto spod paluszków. No i leżałby tak sobie dalej, gdybym nie przejrzała postów do publikacji… Skleroza nie boli. Nie owijając w bawełnę pora pokazać Wam moje czerwcowe zakupy, a ja wieeem, że to lubicie! Co wpadło w moje łapki? Wszystko możesz zobaczyć z bliska w dzisiejszym poście i tak, będzie kolorowo!

Czerwiec był dość intensywnym miesiącem, wyjazd do Warszawy, sporo makijaży i dużo pracy. Na szczęście znalazłam czas na sprawienie sobie małych, kosmetycznych przyjemności. Nie poszalałam, skupiłam się na najpotrzebniejszych rzeczach, lub nowościach, które koniecznie chciałam sprawdzić.      
Muszę zacząć od małego cudeńka, które znalazło się wśród nowości kosmetycznych. Mam tutaj na myśli oczywiście wymarzoną, wyśnioną Foreo Lunę mini: szczoteczkę soniczną do oczyszczania twarzy. Nie chcę Wam jeszcze wiele zdradzać, bo za jakiś czas pojawi się jej pełna recenzja, ale póki co jestem zachwycona. Drugim produktem pielęgnacyjnym, który przyjechał ze mną z Warszawy jest krem pod oczy Creamy eye treatment, Kiehl’s. Ponieważ jakiś czas temu miałam próbkę i byłam zachwycona, postanowiłam skusić się na pełne opakowanie, jeszcze dobrze, go nie użyłam, ale obstawiam, że to będzie hit! Z pielęgnacji to by było właściwie na tyle, poszalałam co?

Jak zwykle w części kolorówkowej zakupy są znacznie większe, a jako, że jesteśmy jeszcze w temacie Warszawy nie mogę pominąć zakupów w salonie MACa. Oczywiście, nie mogło się obejść bez wizyty, chociaż nie miałam w planie większych zakupów. Skusiłam się na dwa pigmenty, które akurat były dostępne w rozmiarze travel: słynny melon nakedOba przepiękne i naprawdę wyjątkowe, jestem pewna, że nie jeden makijaż Wam z nimi pokażę. Wróciłam też wzbogacona o płyn do mycia pędzli z MACa, ale szczerze? Już mi się kończy, jest BARDZO niewydajny.


Pozostając w tematyce oczu i pigmentów, podczas promocji w Naturze zakupiłam słynny niebieski pigment z KOBO, cieszyłam się, że udało mi się go dorwać, bo słyszałam, że mają go wycofywać. Do tego wpadł mi w ręce wyjątkowo piękny, żurawinowy cień również z KOBO, a na zdjęcie nie załapał się spray fixujący tej samej firmy.

W czerwcu postawiłam na brwi. Jestem aktualnie w trakcie ich zapuszczania, więc są dość niesforne i niektóre z nich rosną w dziwną stronę i mają różną długość. W związku z tym zakup mocnego, trwałego żelu był podstawą. Zamówiłam więc najmocniejszy żel do brwi wg. Maxineczki, Senna Brow fix w odcieniu Taupe i choć nie był najtańszy, myślę że się świetnie sprawdzi. Trafiłam też na promocję żeli do brwi z L’oreal dark brown i aktualnie to właśnie on robi u mnie furorę. Jednakże to nie koniec! Inglot wypuścił pomady do brwi, na wzór tych z Anastasia Beverly Hills, postanowiłam się sprawdzić jeden z kolorów. Kupiłam odcień 11, dla blondynek z myślą o modelkach, ale nie pomyślałam, żeby kupić też odcień dla siebie… Może w lipcu się to zmieni. 

W niewyjaśnionych okolicznościach, zgubiłam mój cudowny, gruszkowy żel antybakteryjny z Bath & Body Works, a moja truskaweczka dobija dna. W związku z tym, musiałam zaopatrzyć się w dodatkowy żel, a że będąc w Warszawie nie były objęte żadną promocją, wzięłam tylko jeden. Oczywiście o zapachu słodkiego groszku. Pora teraz wspomnieć o dwóch produtkach Urban Decay, które zasiliły moje zasoby. Pierwszy z nich to all Nighter, makeup setting spray, który chciałam sprawdzić zanim skuszę się n fix +. Póki co bardzo go lubię i myślę, że trafi do lipcowych ulubieńców, bo daje przepiękne wykończenie i jest przyjemny w użytkowaniu. Drugi produkt, to baza pod cienie, Original od Alicji z Ala Ma Kota, która na urodziny dostała ode mnie pełen wymiar tej bazy. Do bazy dorzuciła mi pysznego, truskawkowego EOSa, który często ląduje na moich ustach – jest pyszny!

Prawie zapomniałabym o jednym z najważniejszy zakupów czerwca! Nie mogę nie wspomnieć o najnowszej palecie magnetycznej z Inglota, która nie ma żadnych przegródek więc spokojnie możemy w niej przechowywać… wszystko. Jeszcze jej nie wypełniłam (nie mogę się zebrać za wyciąganie cieni z moich palet Sleeka), ale lubię ją bo naprawdę daje niezły komfort przechowywania.

Mówiłam, że nie poszalałam. Trochę kolorówki nigdy nie zaszkodi, a jaki makijaże potem można zrobić. Poza tym wiecie, jako makijażystka muszę na bieżąco uzupełniać swój kufer (tak się tłumacz, wszyscy wiedxą, że po prostu jesteś chora)…

Dajcie mi znać co Wam się podoba z moich nowości i o czym chcielibyście poczytać w pierwszej kolejności?