Cześć! Tęskno mi było do niedzielnika i cieszę się, że mam chwilę aby do niego usiąść. Ostatnio sporo się u mnie dzieje, mam coraz więcej pracy i czasem nie wiem w co ręce włożyć. Jestem osobą, która robi kilka rzeczy na raz. Dla przykładu zaczęłam pisać niedzielnik, ale zajrzałam na moment na Facebooka i odpaliłam kilka linków do fajnych artykułów. W miedzy czasie włączyłam YT i cztery filmy czekają na obejrzenie. W głowie siedzi mi też odpalenie serialu, drugie śniadanie i książka. Minfuck. Najlepiej wszystko zrobić na raz, nie znaleźć czasu na nic i zrobić wszystkiego tylko po trochu. No chyba nie bardzo. Agnieszko, musisz się ogarnąć!

Mindfuck

Zazwyczaj na blogu nie przeklinam. Właściwie w moich social mediach też nie, a w życiu staram się tego nie robić. Ale wiecie co? Nosz kurwa mać! Ostatnio z własnej głupoty przestałam się wyrabiać z obowiązkami. Nie z lenistwa, nie z ich nadmiaru. Z głupoty. Doszłam w końcu do tego momentu, że chcę zrobić ZA dużo, ZA dobrze i wychodzi na to, że nie robię nic. Może nie totalnie NIC, ale tylko trochę tego, co faktycznie chciałam zrobić. Zdałam sobie z tego sprawę w momencie, kiedy miałam 3 napoczęte teksty, byłam w połowie robienia zdjęć, a zabierałam się za pisanie oferty dla klienta. Zamiast znaleźć czas na dopracowanie wszystkiego, robię każdą część po trochu i dlatego zajmuje mi to znacznie mniej czasu niż normalnie. Nie podoba mi się to, nie lubię w ten sposób pracować.

Muszę sobie odpuścić. Książka Oli Budzyńskiej wzbudziła we mnie dużo motywacji, ale jednocześnie skłoniła do przemyśleń odnośnie mojej codzienności. Muszę ograniczyć się jedynie do kilku najważniejszych zadań dziennie, bo nadmiar obowiązków ostatnio mocno mnie przytłoczył. Nie lubię bylejakości i nie chcę taka być. Dlatego wiecie co? Odpuszczam. Nie odpuszczam siebie, nie odpuszczam świetnej jakości i nie odpuszczam tego, że chcę robić, to co robię na najwyższym poziomie. Odpuszczam presję, którą na siebie narzuciłam, odpuszczam bałagan w mojej głowie i odpuszczam dążenie do bezsensownej perfekcji. Nie chcę czuć się wiecznie przytłoczona, więc po prostu odpuszczam na rzecz lepszego jutra i lepszej mnie. I czasu na dobrą książkę.

Blog  jako praca?

Ktoś ostatnio zadał mi pytanie, czy mogłabym określić blogowanie swoją pracą. Z wielką radością i ogromną satysfakcją odpowiedziałam na to pytanie twierdząco. Nie sądziłam, że kiedyś do tego dojdzie, a jak zakładałam tego bloga przez myśl mi nawet nie przeszło, że będę w stanie się z niego utrzymać. Niesamowite jest to jak zmienia się sieć i jakie ogromne daje możliwości. Może dla kogoś to nie będzie praca idealna, może ktoś woli pracę z ludźmi, ale dla mnie ➥ praca w domu to spełnienie marzeń. W ogóle praca na własny rachunek. Bez marudnego szefa, standardów pracy i wymogów korporacji. Blog jako praca, to na pewno marzenie nie jednej z Was i wiecie co? Da się! Tylko naprawdę trzeba się starać, starać się o najlepszą jakość i po prostu być sobą. Dla mnie to kluczowe, że nigdy tutaj nie udawałam kogoś, kim nie jestem i cieszy mnie, że wciąż się to nie zmienia. Blog się zmienia, ja się zmieniam, ale wciąż pozostaję tą samą Agnieszką, która prawie 5 lat temu zakładała bloga. Motywują mnie moje drobne cele, motywujecie mnie Wy i to, co się tutaj dzieje. Jestem w ogóle bardzo ciekawa jak to będzie wyglądało za parę lat. Czy blogowanie wciąż będzie stanowić taką wartość jak teraz? Czy przejdzie transformację i przejdzie do lamusa? Może stanie się głównym źródłem wiedzy dla większości użytkowników sieci. Tego na pewno dowiemy się za parę lat, a ja mam nadzieję, że wciąż tu będę i cały czas będę mogła odpowiedzieć na to pytanie z uśmiechem, kiwając głową.

Post udostępniony przez a G w e r b l o g (@agwer_blog) 26 Sie, 2017 o 12:43 PDT

Idealne życie z Instagramu

W tym miejscu chciałabym poruszyć dwie kwestie. Przede wszystkim, to że Instagram często jest źródłem inspiracji i frustracji jednocześnie. Idealne wnętrza, idealne dodatki, idealne makijaże i idealny strój. Piękne zdjęcia, dopracowane kompozycje, widoki marzeń, piękne i smakowite posiłki. Idealne życie. Jednych to frustruje, jednych motywuje do działania. Oczywiście, fajnie jest oglądać piękne zdjęcia, pięknych ludzi w pięknych miejscach spełniających swoje marzenia. Na Instagramowy świat warto nałożyć filtr, przez który będziemy przepuszczać wszystkie oglądane zdjęcia. Każdy chce pokazać swoje życie w najlepszym świetle, piękne i estetyczne. Instagram to jedynie namiastka tego, co nas otacza i to taka, jaką wykreują ją autorzy zdjęć. Nie widzę w tym nic złego, dopóki nie staje się to dla kogoś źródłem frustracji i chorej zazdrości. Zamiast robić smutną minę i obrażać się na cały świat, może lepiej wziąć sprawy w swoje ręce i ➥ odmienić swoje życie? Nie wydaje mi się, że dążenie do tego, aby żyć po swojemu było czymś złym. Dla mnie przeglądanie ulubionych kont sprawia, że chcę coś robić, zmieniać się i dążyć do własnych marzeń. Do własnego idealnego życia, na własnych zasadach.

Drugą rzeczą, którą chcę poruszyć już po raz ostatni (mam nadzieję) jest kupowanie obserwacji. Ja rozumiem dlaczego się to dzieje, dlaczego wielu blogerów (w tym i blogerki z naszej branży) to robią. Każdy chce mieć kilkadziesiąt, kilkaset obserwacji na Instagramie. Liczby wyglądają ładnie kiedy zaczyna się rozmowy o współpracy z jakąś marką. Oczywiście, że tak i ja doskonale to rozumiem. Ale kupowanie obserwacji to OSZUSTWO! Kłamstwo, które nie dość, że odbija się na czytelnikach, to zmniejsza wiarygodność blogera i całkowicie zmienia grupę docelową i realne zasięgi. Jaki sens ma promocja perfum Givenchy, szpilek za kilkaset złotych albo najnowszej kolekcji pomadek do arabów po trzydziestce? Jaki sens ma wrzucanie zdjęcia przy 10,000 obserwacji i otrzymanie 100 serduszek? Naprawdę? Zadam to pytanie ponownie: NAPRAWDĘ? Aż tak zależy im na pustej popularności, że zniżają się do kupowania obserwacji? Po co? Żeby dostać butelkę balsamu do ciała z Diora albo Chanel? Żeby Dostać nowy telefon albo spodnie w ramach współpracy? Oczywiście fajnie jest się czymś takim pochwalić, ale szczerze? Wolałabym zarabiać tyle, żeby kupić sobie ten balsam albo nowy telefon niż wydawać kasę na obserwacje, które podważają moją wiarygodność. Nie tylko w oczach czytelników, ale również potencjalnych klientów. Wstydziłabym się pisać komuś, że mam 10,000 realnych obserwujących, kiedy połowa z tego jest kupiona. Sztucznie nabita i całkowicie bezużyteczna. Ale każdy ma inne poczucie wstydu. Może ja się nie znam.

Jak pisałam już nie jednokrotnie – ja pozostaję sobą. Nie mam zamiaru psuć mojego wizerunku dla fałszywych liczb. Nie mam zamiaru okłamywać moich czytelników, ani marek, które są zainteresowane współpracą ze mną. Nie mam zamiaru być oszustką. Ale jeżeli kogoś to pociąga i woli kłamać, tylko po to żeby codziennie dostawać jakąś paczkę, to ja podziękuję. Wysiadam i jadę innym pociągiem, bo się niestety nie dogadamy.

Mała dawka inspiracji

Sekrety budowania marki i zasięgu na Instagramie – skoro już jesteśmy w tym temacie, to rzućcie okiem teks na blogu happycontent.pl. Jeżeli raczkujecie na Instagramie i chcecie się dowiedzieć jak zwiększyć ruch w realny sposób, nie oszukując swoich czytelników – przeczytajcie.

Hashtagi blokowane przez Instagram – nie sadziłam, że tyle tego jest, a na liście znalazły się hashtagi, których się nie spodziewałam. Sprawdźcie czy ich nie używacie, bo może Instagram blokuje Wasze treści przez zły dobór hashtagów.
Dyscyplina nie jest sexy – Andrzeja czytam od dawna i nawet miałam okazję być na jednej z jego prelekcji. Fantastyczny człowiek, a ten tekst bardzo pasuje do tego o czym dziś pisałam. Pobudza do myślenia i refleksji nad codziennością. Polecam przeczytać!

Mam nadzieję, że kolejny niedzielnik przypadł Wam do gustu. Lubię sobie tak od czasu do czasu poruszać na blogu różne tematy. Jestem ciekawa o czym chciałybyście poczytać w następnym niedzielniku?

Jak Wam minął ostatni tydzień?